31 grudnia 2012

Obżarstwo


Od tygodnia jestem w Polsce. Pierwszy szok - termiczny. Wsiadałam do samolotu przy plus 25 stopniach, gdy wysiadłam było minus 7. Pierwszy wdech był zaskoczeniem. Było biało, sypał śnieg! Cieszyłam się jak dziecko na białe święta. Niestety szybko zima przeszła w szarą jesień. Egzotyka: samochody pokryte śniegiem, autobusy przyjeżdżają według rozkładu, ludzie na ulicach nie uśmiechają się i nie pozdrawiają. Z rozpędu chciałam wyjść z domu, jak zwykle, z mokrą głową... Wróć - suszarka i elektryzujące się włosy. Nie wspominając o licznych warstwach ubrań.  W ciągu tygodnia słońce wyszło tylko raz. Spać się chce przy takiej szarówie. Ale czasu na spanie nie ma. Kolędowanie trwa!
Było tradycyjne lepienie uszek z dziadkami i kuzynkami. Przepis w rodzinie jest od pokoleń. Czekamy na smażone uszka w barszczu cały rok.





























Było smakowanie nalewek w różnych domach: malinowej, wiśniowej, z czarnej porzeczki z miętą, z pigwy... Agrestowa wygrała w plebiscycie! Brawo Ula! Było testowanie nowych przepisów z mąki orkiszowej. Było nocne lepienie pierogów. Było obżarstwo. Mało jem ciast w ciągu roku, ale w okresie bożonarodzeniowym pobijam wszelkie rekordy. Makowce, serniki, drożdżowe z bakaliami, pierniki. Cukier krąży w moich żyłach. A i ciasto Lili było! Magdalena upiekła z przepisu, który podałam tutaj przed świętami. Jak miło!!! :)
















Lody imbirowe z Góry Lodowej w Ustce! Pycha! I znów cukier... Całe szczęście, że spacery też były.
Tymczasem opuszczam moje rodzinne, skąpane w deszczu miasto i jadę kolędować dalej.
Smacznego Nowego Roku!





22 grudnia 2012

Ciasto Lili, czyli moc bakalii

Dziś bez zbędnego gadania. Przepis na ciasto przypominające keks, ale prostsze i szybsze w przygotowaniu. Dla zabieganych. Bakalie i kawałki gorzkiej czekolady nadają mu charakter delikatesowy. Na święta, na niedzielę, bez okazji - pyszny dodatek do herbaty.

Nazwa pochodzi od Pani Lili, która kiedyś podzieliła się przepisem z Mamą. Ze 20 lat temu to było, a my ciągle je pieczemy. Warto spróbować!

Proporcje na DWIE blachy (keksówki, długie i wąskie) Podziel na pół, jeśli chcesz upiec jedną. Jak zasmakujesz się w tym smakołyku, to wrócisz do pieczenia od razu dwóch :)

- 8 dużych jajek
- 1 szklanka brązowego cukru (nie lubię bardzo słodkiego ciasta, można dodać więcej lub biały cukier - słodszy)
- 1 szklanka oleju (np. słonecznikowego)
- 3 szklanki mąki tortowej
- 3 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 cukier waniliowy
- rodzynki, pokrojone figi, morele, orzechy, 
- 100-150 g gorzkiej czekolady

Całe jaja + cukier ubijać mikserem przez 15 minut. Długie ubijanie kogla-mogla jest tu kluczowe! Potem dodać mąkę z proszkiem i wymieszać. Następnie dolać olej i zamieszać. Na końcu wsypać otoczone w mące bakalie i zamieszać. Blaszki wyłożyć pergaminem do pieczenia, wylać równo masę i wstawić do zimnego piekarnika. Piec około 55 minut w temp ok 190-200 stopni. Wierzch zwykle pęka, taki urok, tak ma być. Sprawdzić suchym patyczkiem (takim do szaszłyków), czy jest upieczone. Jeśli po nakłuciu patyczek zostaje suchy, a wierzch jest zarumieniony, wyjąć z piekarnika. Po 10 minutach wyjąć ciasto z blachy i wystudzić. Kroić w kromki i podawać z dobrą gorzką herbatą. Smacznego!







18 grudnia 2012

Kruche ciastka z dzieciństwa

Pomysł na świąteczny prezent dla przyjaciół, znajomych, sąsiadów - puszka wypełniona po brzegi ciastkami własnego wypieku. Słodycz od serca. 

W tym roku piekłam cantucci - toskańskie ciasteczka migdałowe i moje ulubione kruche ciastka z dzieciństwa. Dziś o tych drugich.

Robiło się je w domu odkąd pamiętam. Uwielbiałam pomagać mamie je wypiekać, a jeszcze bardziej  wykradać je ze słoików przed świętami. Nie mogę doczekać się na wspólne pichcenie, pieczenie, gadanie w rodzinnej kuchni. To już za parę dni! 

Tymczasem upiekłam wspomnienie i zapakowałam w kolorowe puszki. Niech idą 
w świat. Całe szczęście, że było trochę "mniej udanych", które zostały na bieżące potrzeby domowników. To nic, że lukier się kruszy. 
W nim cały sekret. Delikatne maślane ciastko pokryte jest lukrem na bazie białka kurzego 
i cukru. Czyli beza. Chrupiąca, delikatna. Zdecydowanie uzależniają i nie można przestać ich jeść. Nie zmarnuje się nawet okruch. Banalnie proste. Zachęcam zgarnąć do zabawy przy ciastkach dzieci, jeśli są jakieś pod ręką. Jak nie ma, to pożyczyć od sąsiadów.


    Kruche ciastka: 
    - 300 g mąki (najlepiej krupczatka)
    - 200 g masła
    - 3 surowe żółtka
    - 100 g cukru pudru

    Lukier:
    - 2 białka
    - 200-250 g cukru pudru
    - wanilia


Masło posiekać z mąką. Łatwiej się zagniata ciasto jak masło nie jest bardzo zimne. Najlepiej wyjąć je z lodówki godzinę przed rozpoczęciem pracy. Dodać cukier puder i żółtka. Białka zachować. Zagnieść szybko ciasto i wstawić do lodówki na 20 minut. 

Rozwałkować część ciasta na dosyć cienki placek. Wycinać małe, niezbyt skomplikowane kształty. W rodzinnym domu wycinałam kółka kieliszkiem do wódki. Teraz poszłam w serca. Według mnie najlepsze są malutkie i cieniutkie. Ale więcej z nimi roboty i mogą się kruszyć. Próbujcie, a dojdziecie do najlepszego kształtu i grubości. 


Surowe ciastka ułożyć na dużej blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Lukrować na surowo ukręconym białkiem z cukrem i wanilią. Ilość dodanego cukru zależy od wielkości białek. Lukier powinien być gęsty, inaczej spłynie. Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec na złoty kolor (170 st, ok 12 minut). Nie spalić. One lubią zaskakiwać. Zaglądam do piekarnika, niby jeszcze blade. A po chwili łapią kolor i już trzeba je szybko wyjąć. Wstawiłam jedną porcję do pieca i zabrałam się za wyciskanie kolejnej sercowej partii. Z piekarnika wydobywał się słodki zapach. Nie wytrzymam! - myślę sobie. Kawę szybko zaparzyłam i czekałam chwilę na pierwsze słodkości z nosem przy szybce piekarnika. Uśmiech i lekkie zniecierpliwienie. 

Parę lat ich nie jadłam. Już są! Pierwsze ciastko powędrowało do ust prosto z gorącej blachy. Pycha! Tak, to jest to! Nie poprzestałam na jednym, nie dało się...




17 grudnia 2012

Paszteciki krucho-drożdżowe




Świąteczny klimat na południu Hiszpanii jest dość absurdalny. Między palmami dyndają świecące dekoracje, pod drzewkami uginającymi się od dojrzewających teraz pomarańczy snują się dmuchane, plastikowe bałwany. Na każdym rondzie iluminacje w kształcie reniferów, sań, świętej rodziny. To wszystko skąpane w słońcu. Plus dwadzieścia stopni mamy w dzień. Dziwnie. Inaczej.

Wigilia dla Hiszpanów, polskie dania w formie tapas. Dostałam zamówienie na keks i barszcz. Za burakami to się dopiero nalatałam! Gotowane można kupić wszędzie, ale świeżych nie ma... a były, no i gdzie są jak ich potrzebuję? Znalazły się w mojej niezawodnej, najlepszej w mieście fruterii, w warzywniaku znaczy się. Zgarnęłam dwa pęki świeżej, dorodnej botwiny. Bulwy nieduże, ale dadzą piękny kolor. Wracam z zakupami do auta i łapię się na tym: botwina w grudniu! Kocham Hiszpanię za to! 

Hmmm. Co by tu jeszcze...? Do barszczu może paszteciki? Malutkie, na dwa dziaby. Rumiane, chrupiące, z pieczarkami. Nie mdłe wcale, konkretne! Sprawdziły się. Zniknęły w mig.


Ciasto krucho-drożdżowe jest łatwe w przygotowaniu. Można z niego ulepić rogaliki na słodko, z dżemem, konfiturą, marmoladą. Pycha.   
W wersji wytrawnej, ciasto bez cukru. Do słodkich wypieków - 2 łyżki cukru. 

Poniżej proporcje na około 100 sztuk małych pasztecików.

Ciasto krucho drożdżowe:
- 4 szklanki mąki pszennej
- 250 g zimnego masła
- 2 całe jajka
- 50 g świeżych drożdży
- 200 ml gęstej śmietany
- 1/4 łyżeczki soli, 1 łyżeczka cukru
- 1 łyżka mleka

Nadzienie:
- 1 kg pieczarek
- 1 duża cebula
- 2 ząbki czosnku
- sól, pieprz, chilli, natka pietruszki

Pieczarki umyć, drobno pokroić, podsmażyć na łyżce oliwy. Przełożyć do naczynia. Podsmażyć posiekaną cebulę i czosnek, doprawić, dodać pieczarki i natkę. Przestudzić. Aby nadzienie miało zwartą konsystencję, zmielić. Użyłam ręcznego blendera.
Drożdże rozkruszyć do małej miseczki, połączyć 
z łyżeczką cukru i łyżką śmietany. Odstawić na 5 minut. Rozetrzeć ręką posiekane masło z mąką. Dodać 1 całe jajko, sól, drożdże, na końcu stopniowo śmietanę. Wyrobić gładkie ciasto i zagnieść je w kulę. Nie trzeba go odstawiać na długi czas, żeby wyrosło - zrobi to w piekarniku. Podzielić ciasto na 4 części. Rozwałkować jedną część (uparcie wałkuję butelką wina ;) Cienki placek kroić na kwadraty. Na środek nakładać niewielką ilość nadzienia, złożyć na pół i dobrze skleić brzegi. Lubią się otwierać pod wpływem temperatury, więc dociskam krawędzie czubkiem widelca. Powstaje ładny szlaczek, a i mocniej się trzyma. Można też smarować sklejane brzegi odrobiną żółtka, ale mi się nie chciało w to bawić. Jak się otworzą, to trudno. I tak będą smaczne. Surowe paszteciki ułożyć na dużej blaszce, nie za blisko siebie, bo urosną. Posmarować z wierzchu jajkiem roztrzepanym z łyżką mleka - ładnie się zarumienią. Piec na złoty kolor, około 15 minut w temp. 180 stopni. 

Z kubkiem domowego barszczu smakują wybornie. Można też zabrać kilka sztuk na zimowy spacer do lasu.
Wraz z nalewką oczywiście! Smacznego!



13 grudnia 2012

Pieczona ryba z pastą z awokado i pikantnymi ziemniakami

Konkretne danie, wypracowane. Tym razem nie na szybko. Weekendowy posiłek z rybą w roli głównej.

Surowe ryby pozbawiłam głów (ała!) i ugotowałam na nich wywar, który zaczeka w zamrażalniku do kolejnej zupy rybnej
























Oczyszczone, świeże ryby - tu dorada, ale może być inna, pstrąg na przykład. Brzuchy napchane natką pietruszki (lub kolendrą, gdy jest pod ręką), czosnkiem i kawałeczkiem masła. Świeżo mielony pieprz i czosnek także z wierzchu. Przez 2 godziny (albo dłużej, całą noc) leżakują w marynacie: sok z limonki zmieszany z sosem sojowym, sosem ostrygowym i rybnym. Nabierają smaku. Można ryby macerować w różnych dobrych rzeczach, ważne by pozwolić im poleżeć trochę w przyprawach.
Później zawinięte szczelnie w folię aluminiową pieką się 25-30 minut (czas zależy od wielkości ryb). 


Ziemniaki lubią się z rozmarynem i czosnkiem
Latem wystarczy do ryby świeża sałata. W chłodniejsze miesiące pasują do niej pieczone ziemniaki. Potrzebują 
spędzić w piecu więcej czasu niż ryba, zatem od nich
zaczy
nam obróbkę termiczną w tym zestawie obiadowym. Surowe ziemniaki, pokrojone w małe kawałki, skrapiam oliwą 
i mieszam z przyprawami: rozmarynem, czosnkiem, solą, czarnym pieprzem i papryką ostrą lub wędzoną. W 190 stopniach opiekają się około godziny. Warto zamieszać w ziemniakach 
od czasu do czasu, żeby się równo zarumieniły.
W połowie czasu pieczenia ziemniaków, wstawiam do piekarnika rybę. Aby się zmieściło wszystko razem, wcześniej dobieram blachy: ziemniaki w wąskiej tzw. keksówce, ryby w szerszym naczyniu. 
Tym razem do ryby podałam prostą pastę z awokado. Wydrążone i zmiażdżone widelcem awokado doprawiłam tylko sokiem z limonki, sosem sojowym i czarnym pieprzem. 


Wszystko razem świetnie gra: aromatyczna, delikatna ryba, świeża salsa z awokado i  ostrzejszy akcent w ziemniakach. Łatwe do przygotowania, lecz trzeba czasu. Na smakowanie też - tego się nie je w pośpiechu. 
Może pasować Wam będzie podobnie przyrządzona ryba na świąteczny, rodzinny (i lekki) obiad? Smacznego!


Grudniowy obiad na tarasie



9 grudnia 2012

Penne z cukinią, pomidorami i anchois

Gdy jestem bardzo głodna, jestem zła. Szybki makaron ratuje. Przygotowanie dania zajmuje zaledwie
10 minut: 
2 minuty gotuje się woda + 8 minut makaron. Podczas, gdy kluski dochodzą, z tego, co pod
ręką powstaje sos.

Im prostszy dodatek do makaronu, tym lepszy. Ubóstwiam włoskie spaghetti aglio, olio e peperoncino
(czosnek, oliwa i ostra papryczka). Niebo w gębie.

Wpadam wieczorem z pracy do domu - głodnam! Wstawiam czajnik z wodą. Co mam akurat w kuchni?
Cukinię, pomidory, czosnek, orzechy włoskie i anchois... Do dzieła!















Rurki penne się gotują. Na rozgrzaną patelnię wrzucam kilka anchois. Mieszam, niech się rozpuszczą.
Dodaję 2 ząbki zmiażdżonego czosnku. Piękna baza sosu. Zaraz wrzucam pokrojoną w paski cukinię i pomidory. Doprawiam pieprzem czarnym i kajeńskim, odrobiną soli. Podduszam 3 minuty. Warzywa będą chrupkie, ale nie surowe. Na koniec dosypuję garstkę pokruszonych orzechów. Odcedzam makaron i łączę go z gotowym sosem.
Anchois pogłębia smak. 
Nie, nie czuć słoną rybą. Dzięki niemu to szybkie, proste danie ma nutę niezwykłą. 
Anchois świetnie się też łączy z brokułami, szpinakiem. Warto spróbować.
Sprinterskich wersji makaronów dla głodnych i niecierpliwych ciąg dalszy nastąpi.





7 grudnia 2012

Jesienna zupa krem z zielonych warzyw

Jesień pełną gębą. Nawet tu, na Wybrzeżu Słońca czasem leje. Deszcz zaskakuje tutejszych drogowców, jak tych w Polsce śnieg. Pozapychane  studzienki nie przyjmują deszczówki, na ulicach tworzą się wielkie jeziora, rwące potoki, zalane tunele. Taki lokalny, mokry urok.
Gdy za oknem bywa + 8 stopni w nocy, a w mieszkaniu brak kaloryferów, to jakoś trzeba się rozgrzać, bo nos zimny nie tylko u psa. Najskuteczniejszą metodą jest oczywiście kieliszek nalewki z pigwy! Na dobrym alkoholu, z dojrzałej zeszłorocznej pigwy, zbieranej po pierwszych jesiennych przymrozkach. Naturalna, ekologiczna, domowa. Dzięki, TaTo! Ciepło i wesoło się robi po nalewce, w mig :)


Gorąca zupa też dobrze robi w chłodne wieczory. Zupa krem jest szybka, nieskomplikowana, otwarta na inwencje twórcze. Często ją przygotowuję w międzyczasie, bo praktycznie robi się sama. Warzyw pod dostatkiem: dorodne pory, cukinie, dynie, ziemniaki, brokuły, groszek... Co kto lubi. 

Zupa krem (2-3 porcje):
- 1 średni por, część biała i zielona
- 1 średnia cukinia
- 2 ziemniaki (niekoniecznie)
- duży ząbek czosnku
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- 1 cm startego imbiru
- sól, pieprz, chilli, curry

Opcjonalnie: łyżka kwaśnej śmietany 
lub trochę startego parmezanu




Pora myjemy. Smukły i przystojny chłopak z tego pora, ale lubi mieć ziemię za paznokciami. Wypłukać go trzeba i pokroić w talarki. Nacięty nożem zaczyna intensywnie pachnieć. Ostry bywa w smaku. Co za gość! Zwykle zalewam go wrzątkiem i odstawiam na 15 minut, żeby złagodniał. 
Cukinię kroję w półksiężyce, ziemniaki w kostkę, czosnek miażdżę płaską stroną noża i siekam. Krótko obsmażam po kolei warzywa, wrzucam wszystko do garnka i doprawiam.  Żadne tam kostki bulionowe... Świeżo mielony czarny pieprz, troszkę ognia w postaci chilli, rozgrzewający imbir i curry dla koloru. Jak macie pod ręką trawę cytrynową, to też polecam dodać całą do gotowania, a po wyjąć. Próbowałam ostatnio u znajomej kremu z cukini z imbirem i gotowaną cytryną wg przepisu jakiejś gwiazdy z TV. Też pycha!
Zalewam niewielką ilością gorącej wody i gotuję na małym ogniu około 15-20 minut. Przestudzone warzywa miksuję blenderem. I gotowe.
Zupa dobrze smakuje z pajdą ciemnego chleba, łyżką śmietany albo startego parmezanu.
Łatwa, pożywna zupa krem:  wszelkie kombinacje warzywne dozwolone. 
No właśnie! Zupy z dyni dawno nie jadłam... ma intensywny tajski smak. O, albo indyjska zupa dahl z czerwonej soczewicy! Którą najpierw zrobić??




















5 grudnia 2012

Lazania po drodze na Zwrotnik Raka

Dużo się dzieje ostatnio. Pozytywnie świat się kręci! Poznaję pełnych energii ludzi, którzy udowadniają, że niemożliwe jest możliwe. Rolują raka. Rozjeżdżają go rowerami. Zwalczyli chorobę nowotworową i jadą z Warszawy na Zwrotnik Raka, pokazać rakowi faka. Piękna i szalona akcja Fundacji Rak'n'Roll Wygraj Życie. Kibicuję im z bliska na etapie w Andaluzji. Rak'n'Rolling to moc dobrej energii! To styl życia, a nie tylko jednorazowy projekt. Czytajcie więcej tutaj.



















Po rowerowaniu jeść się chce. Jakiś konkret na kolację? Lazania ze szpinakiem i tuńczykiem zdała egzamin. 
Nawet gdy doba zdaje się za krótka, warto się na moment zatrzymać, by złapać chwilę. Składanie lazanii odpręża. Zachodzące słońce za kuchennym oknem, na niebie dzikie kolory. W biegu można przegapić, a szkoda, bo co dzień inne obrazy malują się na wieczornym niebie.



Makaron do lazanii można przekładać czym się lubi. Schemat ten sam, nadzienie w zależności od humoru. Pożywne danie, rozgrzewa w jesienno-zimowe wieczory. Nie ma czego się bać, wyjdzie! I wejdzie w nawyk. Zatem do dzieła!

Lazania ze szpinakiem i tuńczykiem, produkty na 3 porcje:
- ok. 8-10 płatów makaronu do lazanii
- 100 g tuńczyka
- 2 pomidory
- 400 g świeżego szpinaku
- kilka ząbków czosnku
- 200 g startego sera
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- zioła, pieprz czarny, sól, tabasco lub chilli

Sos beszamelowy:
- 2 łyżki masła
- 2 łyżki mąki
- 3/4 szklanki mleka

Najpierw przygotowujemy 2 rodzaje nadzienia.
Szpinakowe: poddusić świeży szpinak na patelni z łyżką wody, krótko, do miękkości. Odcisnąć na sitku. Na patelni podsmażyć 2 ząbki czosnku, dodać szpinak, przyprawić solą, pieprzem i tabasco do smaku.
Tuńczykowe: na oliwie podrumienić 2 ząbki czosnku, dodać pokrojone w kostkę pomidory bez skórki, przyprawić,
dodać tuńczyka.

W małym rondlu roztopić masło, dodać mąkę i stopniowo mleko, ciągle mieszając. Sos beszamelowy szybko gęstnieje. Dolać mleka, gdy za bardzo. Nie zapominać o mieszaniu. Ma mieć gładką konsystencję gęstej śmietany. Ewentualne grudki roztrzepać. Doprawić pieprzem i solą.
Blaszkę (używam keksówki) lub wysokie naczynie żaroodporne natłuścić oliwą, w środku rzecz jasna :) Dno wyłożyć makaronem do lazanii. Następnie rozłożyć połowę szpinaku, posypać odrobiną sera, przykryć płatem makaronu i rozsmarować około 3 łyżki sosu beszamelowego. I jedziemy z kolejną warstwą: pomidorowo-tuńczykową, trochę sera, makaron do lazanii, sos beszamelowy. Wychodzą na przemian: szpinak, tuńczyk, szpinak, tuńczyk. Zielono - czerwono. Sos beszamelowy pomiędzy na makaronowych płatach sprawi, że lazania nie będzie sucha ani twarda. Nie warto przesadzić z ilością sosu, żeby nie utopić lazanii. Sos jest dodatkiem, a nie esencją. Górę układanki posypać większą częścią sera. Odstawić na co najmniej pół godziny. Potem piec 45 minut w temperaturze ok 180 stopni.
Po upieczeniu oddzielić nożem lazanię od brzegów blachy, odstawić na 5 minut. Otworzyć wino, nakryć do stołu.
Pachnące cudo podzielić na porcje i jeść w miłym towarzystwie :)



25 listopada 2012

Prażone migdały

Pochrupać czasem lubię. Coś dobrego, coś lokalnego. Tegoroczne zbiory migdałów w Andaluzji są udane - 12.000 ton. Jest co chrupać. Lokalny przysmak to migdały prażone na słodko. Zabójczo pachną, nie można przejść obojętnie obok straganów z orzeszkami w cukrze. I przestać ich jeść. 

Do wina oprócz sera i oliwek, lubię prażone migdały na słono. Znalazłam dziś chwilę na popołudniowe wino w towarzystwie opiekanych hiszpańskich orzechów i moim ulubionym magazynem kulinarnym Food and Friends.  W gazecie wzmianka o Słupskim Chłopczyku - serze typu camembert, lokalnym rarytasie z moich rodzinnych stron. Duma!

Prażone migdały są łatwe do przygotowania w domu.
Zwykłe migdały ze skórką trzeba zblanszować. Kilka minut w gorącej wodzie, potem chwilę w zimnej i znowu w gorącej na moment. Po takiej kuracji łatwo schodzi z nich skórka. 

Obrane i osuszone orzechy luźno rozsypać na dużej blaszce polanej oliwą z oliwek. Wymieszać migdały z oliwą i wstawić do nagrzanego piekarnika na 20 minut (180 stopni). Zamieszać od czasu do czasu. 

Gorące, pachnące, rumiane migdały wysypać na papierowy ręcznik, żeby pozbyć się nadmiaru tłuszczu. Posypać solą, ewentualnie papryką. I gotowe. Nie zjeść wszystkich na raz, chociaż to bardzo trudne, bo będzie bolał brzuch ;)






24 listopada 2012

Manna z nieba, a czemu nie z czekoladą?

Wpis dla SIS

Miłe wspomnienie z dzieciństwa: talerz gorącej kaszy posypanej cukrem i cynamonem. Pycha. Parząca w język, słodka i pachnąca. 
Od paru lat robimy z SIS kaszę manną na wypasie:
z czekoladą i bananami. 


Dla 2 osób:
- 6 łyżek kaszy manny
- 1/2 szklanki zimnej wody
- 1 szklanka mleka
- 1 łyżeczka cukru
- szczypta soli
- 6 kostek gorzkiej czekolady
- 2 banany

Kaszę mieszamy w misce z wodą, solą i cukrem.
W garnku podgrzewamy mleko. Dodajemy stopniowo kaszę i gotujemy kilka minut często mieszając.
Kiedy kasza jest już gotowa, wrzucamy połamaną na kawałki czekoladę. Pięknie się rozpuszcza. Na koniec dorzucamy pokrojone w talarki banany. 


Śniadanie weekendowe, kiedy mamy więcej czasu na delektowanie się niezwykłą kaszą. 
Dzieci to lubią. My też!
Dziś nie dałam rady zjeść całej michy na raz. Niedokończone śniadanie odstawiłam w kuchni i przypomniałam sobie o nim po obiedzie - czekoladowy deser na zimno jak znalazł.
Kasza to teraz dla mnie produkt reglamentowany. Szmuglowany samolotem z Polski. Cieszy jak dawniej.





23 listopada 2012

Tarta z łososiem i szpinakiem

Czwartek 22.11.12, co za doba! Pełna emocji, uboga w sen. W nocy przyszła na świat moja siostrzenica! Delikatna kruszynka, piękna królewna, 3 kilo szczęścia. Wzruszenie ogromne. Cały dzień na telefonie, pierwsze zdjęcia. I wyrzuty, że jestem tak daleko...
Sen nie przychodził, mimo zmęczenia. A tu zamówienie na tartę czeka. Odprężenie przyszło w kuchni. Nocne pieczenie w towarzystwie psa. Tarta często wychodzi spod moich rąk. Upiekłam już chyba ze sto. Różne jej wersje wędrują na stoły w innych domach lub są pałaszowane przez moich gości. Smakuje dobrze na pikniku na plaży i przy papierach w biurze. Najbardziej lubiana przez znajomych to właśnie tarta z wędzonym łososiem i szpinakiem. 

Jej przygotowanie jest łatwe i choć zajmuje około dwóch godzin, warto się pobawić. 

Kruche ciasto:                                   Nadzienie:
- 1 i 1/2 kubka mąki                           - 500 g świeżego szpinaku
- 100 g miękkiego masła                      - 2 ząbki czosnku
- 1 całe jajko                                     - 200 g wędzonego łososia
- łyżka lodowatej wody                        - 200 ml śmietany
- 1/2 łyżeczki cukru                             - 2 jajka
- 1/4 łyżeczki soli                                - 200 g startego sera (np. ementaler)
                                                        - sól, pieprz czarny i kajeński

W dużej misce zagniatam kruche ciasto łącząc mąkę, jajko, posiekane masło, sól i cukier. Na koniec dodaję łyżkę bardzo zimnej wody (to czary :). Zagniatam ciasto w kulę. Jeśli się lepi, podsypuję trochę mąki. Powinno być dosyć miękkie i łatwo się formować. Kulę ciasta owiniętą w folię spożywczą wkładam do zamrażalnika na 15 minut. 
W głębokiej patelni ląduje szpinak. Fura świeżych, jędrnych, zielonych liści. Na raz 500 g nie wejdzie, dodaję stopniowo. I dwie łyżki wody. Pod przykryciem szpinak mięknie, kurczy się, skurczybyk. Odciskam go na sitku.

Na tej samej patelni podgrzewam oliwę z oliwek i rumienię drobno posiekany czosnek. Dodaję szpinak, solę, pieprzę do smaku. Z solą trzeba uważać, bo łosoś może być słony. Próbuję kawałek ryby. Szpinak ładnie przyjmuje przyprawy, lubię jak jest dość pierny.


Schłodzonym ciastem wylepiam formę do tarty. Palcami, rzecz jasna. Nakłuwam widelcem i wstawiam do nagrzanego piekarnika na 20 minut (180 stopni, opcja góra/dół).
Na podpieczonym spodzie układam przyprawiony szpinak, kawałki łososia, posypuję połową startego sera. W misce roztrzepuję śmietanę z jajkami, doprawiam solą i pieprzem. Zalewę równo wylewam na warstwę sera. Posypuję drugą częścią sera i lekko przyklepuję dłonią całą powierzchnię. Tartę zapiekam ponownie (180 stopni, opcja góra/dół). Pachnie obłędnie. Po około 45 minutach jest gotowa. Dobra na ciepło, na zimno też smakuje świetnie. 





Jedzenie smakuje najlepiej w towarzystwie. Dzisiaj tarta powędrowała do Mijas. Popołudniowe słońce na werandzie i pyszne wino rozleniwiły. Myślami wracałam wciąż do małej królewny... Ciekawe jakie smaki będzie lubiła? Zaduma nie trwała dłużej niż pięć sekund, bo mokry nos i wielkie orzechowe oczy mówiły jasno: jeść! Ruzia nie zachowywała się przy stole elegancko, jak na damę przystało ;) Ładując się nam na kolana
kradła kawałki tarty z talerzy.




20 listopada 2012

Kilka słów o torturach. Może upiekę szarlotkę?

Niedzielne późne śniadanie, dopijam sok z pomarańczy. Energii full. Chciałoby się pohasać, ale pogoda jakaś dziwna. Niby słońce, niby deszcz. Nie wiadomo o co chodzi.
Mam ochotę na coś słodkiego. Szybki wgląd w kuchenne szafki. O, jabłka piękne, soczyste. Trochę masła, cukru, jest i mąka. Jajko też zostało jedno. Dobra, robię szarlotkę!

Gotowego przepisu oczywiście nie mam. Próbowałam kilku, ale zapomniałam. Mieszam spontanicznie, wymyślam na bieżąco, kombinuję. Tak lubię najbardziej, kreatywnie.



Co było pod ręką, czyli składniki na 8 porcji (średnia tortownica)

Spód (kruche ciasto):                                        Kruszonka:
- kubek mąki tortowej                                      - 3 łyżki cukru
- kubek rozgniecionych ciastek digestive               - 3 łyżki miękkiego masła                                        
- 100 g miękkiego masła                                    - 4 łyżki mąki
- 3 łyżki brązowego cukru                                   (zagnieść palcami)
- 1 całe jajko

Jabłka:
- 4 duże jabłka (szare renety byłyby świetne, niestety tutaj takich nie mogę dostać)
cynamon, kardamon, łyżka startego świeżego imbiru (lub inne przyprawy korzenne np. goździki)
- 4 czubate łyżki brązowego cukru
- łyżka soku z cytryny
- płaska łyżka masła
Wszystkie produkty na spód szarlotki zagniatam w kulę
i schładzam w zamrażalniku (15 minut). Jabłka obieram, obierek nie wyrzucam. Zainspirowana artykułem Marty Gessler na wysokieobcasy.pl o recyclingu jedzenia i wykorzystywaniu odpadków, zalewam obierki jabłek gorącą wodą - będzie naturalna herbatka owocowa. Wracam do jabłek. Kroję je w cienkie plastry, mieszam
z cukrem, sokiem z cytryny, imbirem, cynamonem i kardamonem. Już pachnie! 

Nagrzewam piekarnik do 180 stopni. Wyjmuję kulę ciasta z zamrażalnika, kroję na kilka części.



Wylepiam ciastem 
spód i  1/3 wysokości suchej tortownicy. Wylepiam palcami. Można rozwałkować, jeśli ktoś ma wałek do ciasta. Nie posiadam, ale nie narzekam. Kiedy już muszę, wałkuję ciasta butelką wina. Wino mam zawsze :)
Polecam wylepianie spodów palcami. Czysta robota. Nikt nie lubi mycia odklejonego mąką blatu lub stolnicy. Przed wstawieniem do piekarnika brutalnie nakłuwam ciasto widelcem, żeby nie zachciało mu się pod wpływem temperatury wstać. Podpiekam spód około 20 minut.
Myślę, co z tymi jabłkami zrobić, żeby jeszcze lepsze były... Rozgrzewam dużą, głęboką patelnię z płaską łyżką masła (na małej mocy, żeby nie spalić). Dodaję przyprawione jabłka i duszę około 10 minut, mieszając od czasu do czasu.


I wtedy zaczynają się tortury dla domowników i sąsiadów! Bo zaczyna pięknie i intensywnie pachnieć! Z piekarnika cudnie, z patelni jeszcze lepiej. Można współtowarzyszom podać papierowy ręcznik na wypadek ślinotoku, bo to dopiero początek aromaterapii.
Lekko podpieczony spód wyjmuję z pieca, nakładam obłędnie pachnące jabłka i sok, który puściły. Posypuję porwaną palcami kruszonką i z powrotem do pieca. Na kolejne 45 minut (180 stopni, opcja góra/dół).

Szarlotka już gotowa, jeszcze gorąca. Kusi. Taka rozleniwić potrafi, a wyszło słońce, więc zanim skosztujemy idziemy na krótki spacer.
































Wracamy głodni. Ślinianki znowu w akcji, bo dom przenika słodka woń. 

Szarlotka z lodami waniliowymi i kawa. Nareszcie.
Pieczcie, torturujcie i dzielcie się!










 






PS. Półtoraroczny sąsiad docenił smak naparu ze skórek od jabłek. Pycha :)

17 listopada 2012

Łatwa zupa rybna

Nie ma jak talerz gorącej zupy w chłodne dni. No dobra, nie będę ściemniać, dziś było ze 20 stopni :) Zupa też pasuje!
Od co najmniej 10 lat robię zupę rybną. Kiedyś ją nawet wiozłam tramwajem, jeszcze ciepłą i pachnącą, przez skutą lodem Warszawę, z Pragi na Żoliborz.
Pomysł gdzieś kiedyś podpatrzony w TV przez Mamę, opowiedziany mi przez telefon między  plotkami, potem niejednokrotnie modyfikowany i ulepszany, pozostał w rodzinie. 
Kto próbował, ten wie, co to za jedna. Kto jeszcze nie zna, niech zrobi. Żadna to wielka filozofia. A warto! 
Oto syta, aromatyczna, lekka zupa rybna. Prosta w obsłudze.




Składniki na 4-6 porcji:
- 3 rodzaje świeżej ryby (przynajmniej 300 - 400 g mięsa bez skóry)
- 1 kg świeżych pomidorów (lub duża puszka pomidorów)
- 3 średniej wielkości papryki (czerwona, żółta, zielona)
- 1 duża cebula
- 2 ząbki czosnku
- 2 łyżki oliwy z oliwek
sól, czarny pieprz, tabasco lub chilli, zioła prowansalskie
sos sojowy i sos rybny (opcjonalnie)
- 300 ml wywaru rybnego lub kostka bulionowa warzywna/rybna
- natka pietruszki




Zupa ma być gęsta, jak gulasz, więc składniki kroimy w dosyć duże kawałki, ok 1,5 cm.
Siekamy cebulę, czosnek, nie za drobno. Na dużej patelni podsmażamy na oliwie na złoty kolor, lekko solimy. Przekładamy do dużego garnka. Następnie na patelnię idą kolorowe papryki. Te też troszkę trzeba posolić, od soli zmiękną. Zamieszać, bo skórka lubi się przypalać, a po co nam czarne plamki w kolorowej w zupie. Po kilku minutach przełożyć do gara. Kolej na pomidory, sparzone, bez skórki. Chwilę podusić je na patelni, puszczą sok. I do gara.
Dodać zioła prowansalskie, kilka kropli tabasco lub odrobinę chilli.



Łosoś, pstrąg i morszczuk


Ryba: 3 rodzaje, w tym przynajmniej jedna tłusta, np. łatwo dostępny łosoś. Kawałek dorsza, halibuta, morszczuka, pstrąga, albo i krewetki. Każda ryba, którą się da wyfiletować. Ryby myjemy i kroimy w  kostkę (ok 1,5 cm). 

W garze mamy już: papryki, pomidory, cebulę i czosnek. Dolewamy szklankę gorącej wody. I wywar lub kostkę...
Unikam gotowych kostek bulionowych ze względu na E-ulepszacze. Jednak, gdy czas goni, pusty brzuch woła "jeść!", dodaję jedną kostkę warzywną rozpuszczoną w 250 ml wody. Zamiast kostki polecam wywar rybny. Przygotowując ryby zostają różne resztki: głowy, kręgosłup, ścinki z ośćmi. Brzmi trupio, ale wychodzi dobrze! Zalewam je niedużą ilością wody, dodaję gałązkę świeżego rozmarynu lub liść laurowy, ziarna pieprzu. Po 15 minutach gotowania na małym ogniu, przelewam przez sitko i mam gotowy - esencjonalny, domowy bulion rybny. Można go zamrozić. Więc kiedykolwiek zostaną resztki surowej ryby, warto taki wywar szybko przygotować i przechowywać w zamrażarce na okazję "mam ochotę na zupę rybną".

Na małym ogniu gotujemy warzywa z bulionem pod przykryciem przez ok 10 minut. Doprawiamy do smaku pieprzem i solą lub sosem rybnym i sosem sojowym (dodałam po 2 łyżki tych sosów zamiast dodatkowej soli). Na samym końcu wrzucamy do gara kawałki ryb i mieszkamy. Po dosłownie 2 minutach ryba nie jest już surowa, nie należy jej gotować. Odstawiamy gar na bok, pod przykrywką zupa powinna chwilę dojść. Podajemy z natką pietruszki lub kolendry. Najlepsza jest na drugi dzień, jak się przegryzie, ale rzadko coś zostaje...:)
Smacznego!
























PS. Co za męka z tym odmierzaniem ilości produktów i czasu! Nigdy wcześniej tego nie robiłam, wszystko szło "na oko": sporo tego, trochę tamtego, a jeszcze ciut owego ;) 

15 listopada 2012

Hummus

Z dedykacją dla Agaty :)















Delikatna pasta do pieczywa, świetny dip do świeżych warzyw: marchewki, selera naciowego, papryki, pomidora.
Pasuje jako dodatek do pieczonej ryby. 
Dobre źródło białka i błonnika. Przygotowuje się go łatwo i szybko. 

Składniki (wersja podstawowa) - porcja dla 2-3 osób:
- 200 g ugotowanej ciecierzycy + 2 łyżki zalewy (kupuję gotową w słoiku; jest też w puszkach)
- 2 łyżki pasty sezamowej tahini (dostępna w sklepach z bliskowschodnią lub ekologiczną żywnością)
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- 1 łyżka soku z cytryny
- ząbek czosnku
- szczypta soli
- szczypta czerwonej papryki słodkiej (używam wędzonej)

Wszystkie składniki zmiksować blenderem na gładką masę. Przełożyć do miseczki, polać delikatnie oliwą i oprószyć czerwoną papryką. Udekorować natką pietruszki i serwować. Można przechowywać w lodówce ok 3 dni, skropiony oliwą i przykryty folią, żeby nie wysechł.
Lubię dodać do hummusu siekaną natkę kolendry lub odrobinę suszonego chilli. 
Hummus potrafi uzależnić :) Nie czekam długo, gdy najdzie mnie nagle smak na hummus - 5 minut i gotowe!



Printfriendly

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...