Od tygodnia jestem w Polsce. Pierwszy szok - termiczny. Wsiadałam do samolotu przy plus 25 stopniach, gdy wysiadłam było minus 7. Pierwszy wdech był zaskoczeniem. Było biało, sypał śnieg! Cieszyłam się jak dziecko na białe święta. Niestety szybko zima przeszła w szarą jesień. Egzotyka: samochody pokryte śniegiem, autobusy przyjeżdżają według rozkładu, ludzie na ulicach nie uśmiechają się i nie pozdrawiają. Z rozpędu chciałam wyjść z domu, jak zwykle, z mokrą głową... Wróć - suszarka i elektryzujące się włosy. Nie wspominając o licznych warstwach ubrań. W ciągu tygodnia słońce wyszło tylko raz. Spać się chce przy takiej szarówie. Ale czasu na spanie nie ma. Kolędowanie trwa!
Było tradycyjne lepienie uszek z dziadkami i kuzynkami. Przepis w rodzinie jest od pokoleń. Czekamy na smażone uszka w barszczu cały rok.
Było smakowanie nalewek w różnych domach: malinowej, wiśniowej, z czarnej porzeczki z miętą, z pigwy... Agrestowa wygrała w plebiscycie! Brawo Ula! Było testowanie nowych przepisów z mąki orkiszowej. Było nocne lepienie pierogów. Było obżarstwo. Mało jem ciast w ciągu roku, ale w okresie bożonarodzeniowym pobijam wszelkie rekordy. Makowce, serniki, drożdżowe z bakaliami, pierniki. Cukier krąży w moich żyłach. A i ciasto Lili było! Magdalena upiekła z przepisu, który podałam tutaj przed świętami. Jak miło!!! :)
Lody imbirowe z Góry Lodowej w Ustce! Pycha! I znów cukier... Całe szczęście, że spacery też były.
Tymczasem opuszczam moje rodzinne, skąpane w deszczu miasto i jadę kolędować dalej.
Smacznego Nowego Roku!