Pomysł wyszedł przypadkiem w rozmowie nad Tamizą. W majowym słońcu rozłożyliśmy się ze znajomymi znajomych na nabrzeżu w Richmond. Gadka szmatka i padło "a to ty jesteś tą blogerką?". Śmiesznie się czuję jak mnie tak nazywają. Temat zszedł zaraz na doświadczanie jedzenia, gotowanie i eksperymentowanie w kuchni. Że jednym to łatwo wymyślać, a innym trudno sobie wyobrazić, przeglądając przepisy, co by z tego mogło wyjść. Że woleliby zobaczyć na żywo jak coś się robi niż o tym czytać. "A może zrobiłabyś warsztat w Londynie?" - usłyszałam.
Kalendarz napięty mam mocno, co rusz jakiś wyjazd. Pierwszy wolny weekend pojawił się dopiero w sierpniu. Najczęściej gotuję sama ze sobą, więc pomyślałam, że warto by było sprawdzić się w innej roli. Data została ustalona, zaczęłam działać. Pomysłów tysiąc pięćset, i to zrobimy, i to... Hola hola! Rozpisałam wszystko w excelu (sic!), czego ile, w jakiej kolejności, co zabrać z Warszawy, co ogarnąć na miejscu. Logistyka do kwadratu. I poleciałam.
Kalendarz napięty mam mocno, co rusz jakiś wyjazd. Pierwszy wolny weekend pojawił się dopiero w sierpniu. Najczęściej gotuję sama ze sobą, więc pomyślałam, że warto by było sprawdzić się w innej roli. Data została ustalona, zaczęłam działać. Pomysłów tysiąc pięćset, i to zrobimy, i to... Hola hola! Rozpisałam wszystko w excelu (sic!), czego ile, w jakiej kolejności, co zabrać z Warszawy, co ogarnąć na miejscu. Logistyka do kwadratu. I poleciałam.