Pomysł wyszedł przypadkiem w rozmowie nad Tamizą. W majowym słońcu rozłożyliśmy się ze znajomymi znajomych na nabrzeżu w Richmond. Gadka szmatka i padło "a to ty jesteś tą blogerką?". Śmiesznie się czuję jak mnie tak nazywają. Temat zszedł zaraz na doświadczanie jedzenia, gotowanie i eksperymentowanie w kuchni. Że jednym to łatwo wymyślać, a innym trudno sobie wyobrazić, przeglądając przepisy, co by z tego mogło wyjść. Że woleliby zobaczyć na żywo jak coś się robi niż o tym czytać. "A może zrobiłabyś warsztat w Londynie?" - usłyszałam.
Kalendarz napięty mam mocno, co rusz jakiś wyjazd. Pierwszy wolny weekend pojawił się dopiero w sierpniu. Najczęściej gotuję sama ze sobą, więc pomyślałam, że warto by było sprawdzić się w innej roli. Data została ustalona, zaczęłam działać. Pomysłów tysiąc pięćset, i to zrobimy, i to... Hola hola! Rozpisałam wszystko w excelu (sic!), czego ile, w jakiej kolejności, co zabrać z Warszawy, co ogarnąć na miejscu. Logistyka do kwadratu. I poleciałam.
Kalendarz napięty mam mocno, co rusz jakiś wyjazd. Pierwszy wolny weekend pojawił się dopiero w sierpniu. Najczęściej gotuję sama ze sobą, więc pomyślałam, że warto by było sprawdzić się w innej roli. Data została ustalona, zaczęłam działać. Pomysłów tysiąc pięćset, i to zrobimy, i to... Hola hola! Rozpisałam wszystko w excelu (sic!), czego ile, w jakiej kolejności, co zabrać z Warszawy, co ogarnąć na miejscu. Logistyka do kwadratu. I poleciałam.
W Londynie wyzwaniem okazało się zdobycie dobrej jakości warzyw i owoców. Niby są tam jakieś markety, ale nie działają codziennie i nie tam gdzie mi było po drodze. Ach, ryneczki, bazary w Polsce to jest to! Pół dnia biegania i udało się w końcu odhaczyć wszystko na liście zakupowej.
W sobotnie południe zebrała się przy stołach w ogrodzie grupa uśmiechniętych osób głodnych nowych kulinarnych wrażeń. Spędziliśmy kilka dobrych godzin na wspólnym gotowaniu, dobrze się przy tym bawiąc. Nasze menu było różnorodne. Przygotowaliśmy kokosową kaszę śniadaniową z owocami, orzeźwiające lemoniady, kilka wersji hummusa, dwa rodzaje pesto, kolorowe rollsy, awokado z azjatyckim dressingiem, kaszę bulgur z burakiem i fasolą adzuki i farinatę z suszonymi pomidorami. Nie mogło zabraknąć deseru, dlatego powstał też (a niektórzy powiedzą, że przede wszystkim) mrożony sernik orzechowy. Z radością patrzyłam jak uczestnicy warsztatu odkrywają nowe smaki, kroją, miksują, próbują i cieszą się każdym kęsem. Supermarketowe pesto, gotowy hummus, ciecierzyca w puszce odchodzą w zapomnienie. Nie było ściąg w postaci dokładnych instrukcji, nie było dokładnego odmierzania. Była za to praca na dobrych produktach, pyszny efekt, kupa śmiechu i pełne (ale nie bolące) brzuchy.
Nie skończyło się na warsztacie. Minął dopiero tydzień, a dostałam już kilka wiadomości z wysp: "Kupiłem kaszę jaglaną! Będzie wypas śniadanie.", "Znalazłam mąkę z ciecierzycy i zrobiłam farinatę, która zasmakowała nawet mojemu mężowi, który nie przepada za wynalazkami.", "Mam już specjalną półkę na fasole, nasiona i pestki", "Chce mi się eksperymentować i probować nowych zdrowych rzeczy" itd. Dzieje się. To najlepsza dla mnie ocena warsztatu jaka może być.
Dziękuję!
Dziękuję Marcie za zaproszenie i udostępnienie miejsca oraz Ani i Jankowi za udokumentowanie całego wydarzenia.
Jak robię zupę z soczewicy to zawsze korzystam z Twojego przepisu. Uwielbiam go, więc nie dziwi mnie reakcja warsztatowiczów. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńdahl dobry jest! fajnie, że korzystasz. lablabi też jest niezła jeśli lubisz takie smaki.
Usuńsuper było , przyjemnie i pysznie :)
OdpowiedzUsuńAnia S
:) może powtórzymy?
UsuńMartusia! Fajnie! Smacznie pewnie. Gratuluję występu. :-)))
OdpowiedzUsuńTaTa.
Pan Tadeusz!
UsuńMarta przyjedzie do mnie za tydzien. Ciekawa jestem co Marta mnie ugotuje:)
(Ja tez bede gotowac japonskie jedzienia!) Prosze poczekac na zdjecia.
Serdeczenie pozdrawiam i dziekuje za dziem!
Seiko
odliczam godziny :)
Usuń