Zastanawia mnie fenomen Jamiego Olivera. Kochają go miliony. Jest wszędzie. Nie tylko w telewizji. Wydał ponad dwadzieścia książek. Pod jego nazwiskiem działa trzydzieści parę restauracji w różnych miejscach świata. Blogi, akcje charytatywne, lekcje gotowania. Sklepy? Proszę bardzo. Artykuły nie tylko spożywcze,
ale i akcesoria kuchenne, mydełka, zestawy piknikowe, narzędzia ogrodnicze J'ME... Trudno ogarnąć tą wielką machinę marketingową.
Zgłębiając temat Jamiego wybraliśmy się do jednej z kilkunastu restauracji Jamie's Italian. Kolejka, trzeba czekać na stolik. Ravioli z grzybami i ricottą w sosie pomidorowo-grzybowym. Smaczne! Risotto z truflami, masłem i parmezanem okazało się już mniej ciekawe. Restauracyjny zgiełk, luźna atmosfera, można zajrzeć do kuchni. Nieduże menu i przystępne ceny. W sumie przyjemna jadłodajnia.
Na lotnisku wpadłam na wielką gablotę z kanapkami i przekąskami Jamiego Oliviera - alternatywa dla wacianych trójkątów z wkładką bez smaku? Po trzydniowym pobycie w Londynie miałam wrażenie, że za każdym rogiem czai się Jamie. Niezła to marka, maszynka do zarabiania pieniędzy z wizerunkiem dużego chłopca z potarganymi włosami.
Oryginalny przepis pochodzi stąd. Moja wersja ciut zmieniona.
Składniki na 2 porcje:
- 200 g spaghetti (użyłam seppia di nero)
- 20 obranych krewetek
- 2 garście rukoli
- ząbek czosnku
- 50 ml białego wytrawnego wina
- skórka i sok z 1/2 małej cytryny
- mała papryczka chilli
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- 4 suszone pomidory z zalewy
- sól, świeżo zmielony pieprz
- 1/4 szklanki gorącej wody
- 12 minut wolnego czasu
Makaron ugotować. Na patelni podgrzać oliwę, wrzucić posiekany czosnek i chilli. Smażyć 2 minuty, mieszając. Dodać krewetki. Po minucie wlać wino i zmiksowane pomidory. Dusić na małym ogniu. Ugotowany makaron wrzucić do sosu, dodać sok z cytryny, trochę gorącej wody i połowę rukoli (pocięłam ją niedbale nożyczkami). Zamieszać, doprawić solą i pieprzem. Rozłożyć na talerze, posypać startą skórką z cytryny i pozostałą rukolą.
Zestawienie smaków fantastyczne: świeżość cytrusów, orzechowa rukola i chilli!
Cześć Marta! :-)))
OdpowiedzUsuńPwenie to i dobre, ale ten makaron sephia di nero - czarny taki jakiś. Nie pociąga mnie. Krewetki - proszę bardzo, rukola, no może być, ale makaron di negro?! Ja nie wiem! Ja jestem ze Słupska! :-)))
Pozdrawiam!
TaTa!
Ja też ze Słupska i co? :) Nie marudź, tylko spróbuj. Ugotuj coś z książki, którą dostałeś od Mikołaja!
UsuńSuper pomysł... z tym makaronem właśnie! Zwłaszcza dla kogoś, kto często je makaron i łaknie jakiejś odmiany - choćby wizualnej.
OdpowiedzUsuń(no i oczywiście dla wielbicieli czarnej garderoby: jak się taka nitka ześlizgnie po brodzie i pacnie na bluzeczkę, to przy odrobinie szczęścia zwinie się w jakiś ciekawy kształt i po wyschnięciu będzie wyglądała jak broszka)
A Oliver gości u mnie w domu od dawna. Siedzi na półce z książkami w kilku wydaniach, czasami zejdzie i coś ugotuje. Dobre to, bo proste!
Gr.
Ładnie wygląda ten czarny makaron. W smaku specjalnie się nie różni od "normalnego". Broszka - git! :)
UsuńNie wiedziałam, że jest aż tak wszechobecny;) Ale trzeba przyznać, że przepisy ma smakowite!:)
OdpowiedzUsuńDziś zrobiłam, wprawdzie makaron nie był czarny, a kolorowy ale w smaku rewelacja!
OdpowiedzUsuńNatalia D-G
brawo! cieszę się :) makaron dowolny
OdpowiedzUsuńDanie przepyszne, zachwycilo podniebienie mojego ukochanego...
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń29 year-old Data Coordiator Cami Gaylord, hailing from Port McNicoll enjoys watching movies like The End of the Tour and Skydiving. Took a trip to Church Village of Gammelstad and drives a Prelude. nastepna strona
OdpowiedzUsuń